poniedziałek, 3 listopada 2014

Rozdział 4

-Ta ta parara ra ta ta - nuciłam smażąc naleśniki.
-Może zaśpiewasz coś konkretnego - mruknęła Bella zaciekle kreśląc w swoich notatkach.
-Jak się będziesz tyle uczyć to Cię głowa rozboli. Ona nie jest przyzwyczajona do takiego wysiłku.
Rzuciła mi mordercze spojrzenie wracając do swoich zajęć. Zerknęłam w stronę przepisu, przygryzając końcówkę łyżki. Za oknem moja sąsiadka pieliła ogródek, a jej rozwrzeszczane dziecko rzucało piłka po ulicy. Jak zazwyczaj toleruje dzieci tak to doprowadza mnie do furii. Ostatnio ta pijawka zaczęła robić zdjęcia Justinowi i z wrednym uśmiechem stwierdził, że sprzeda newsa mediom. Kiedy zauważył, że go obserwuję pokazał mi język. Wzniosłam oczy ku niebu po czym odwróciła się tyłem.
-Nie widziałyśmy się jakieś dwa miesiące, a jedyne co robisz od dwóch dni to nauka. Zajmij się mną!
Uniosła głowę znad kartek. Po długim mierzeniu się wzrokiem dała za wygraną i odłożyła długopis.
-To co chcesz robić?
-Cokolwiek. Ostatnio non stop tylko siedzę w domu. Albo z Justinem, albo z Lukiem, albo z Peterem...
-Peter jest w mieście? Myślałam, że on siedzi w Nowym Jorku. -Był ostatnio odwiedzić stare śmieci, więc musiał do mnie wpaść.
Bells wzruszyła ramionami po czym dodała: -A Demi? Dziewczyny u mnie na zajęciach ostatnio były strasznie podjarane jakąś galą na której z nią byłaś. - jej mina mówiła, że to poniżej jej godności - Podobno miałaś śliczną sukienkę zaprojektowaną specjalnie dla Ciebie przez Calvina Kleina.
Wzruszyłam ramionami z niewinnym uśmiechem.
-Justin miał u niego kampanie reklamowe, a wujcio... No co?! Kazał tak do siebie mówić, a wracając... wujcio był mną tak zachwycony, że stwierdził iż grzechem byłoby nie zaprojektowanie dla mnie jakiejkolwiek sukienki.
-Niech będzie. To idziemy na spacer?
-Tak!
***
-Poproszę jedną mrożoną latte i jeden koktajl lodowy.

Bella wróciła do stolika, kiedy skończyłam rozmawiać z Harrym.
-Mam nadzieję, że nie przeszkadza Ci towarzystwo Hazzy, Niallia, Luka, Calumna i Jade?
-Nie, aczkolwiek dobrze, że ich nie ma.
-No to zaraz przyjadą - wyszczerzyłam się do mniej
-Bo po co w ogóle pytać mnie o zdanie? Przecież i tak zrobisz jak chcesz?
-Też się cieszę, że cię widzę ruda - wrzasnął Harry przysuwając sobie krzesło do naszego stolika.
Kiedy już wszyscy się dosiedli zaczął się wywiad środowiskowy. Jade miała strasznie dużo pytań do mnie i Belli, w końcu nie widziałyśmy się już sporo czasu. Robiliśmy taki hałas, że co chwilę ktoś rzucał w naszą stronę zgorszone spojrzenia. Po jakiejś godzinie dołączyli do nas Louis i Perrie, a zaraz po nich Liam. Jak zawsze kiedy go widywałam (od czasu rozstania) spięłam się lekko, ale on standardowo nie zwrócił na mnie uwagi. Po 4 kawie, 5 ciastku i niezliczonej ilości napadów śmiechu stwierdziłyśmy z Bellą, że czas się zbierać. Po wyjściu z budynku uderzyło nas wyjątkowo zimne powietrze jak na tą część kraju. Otuliłam się bluzą, a po moich plecach przebiegła gęsia skórka. Przekładałam telefon z ręki do ręki, zegar wskazywał ledwo 8 p.m, a na ulicach nie było żywego ducha. Może i powinnam przyzwyczaić się do dziwnych rzeczy mieszkając w tym mieście, ale to było naprawdę niepokojące. Uliczne latarnie rzucały nikłe światło na chodniki. Zaczynałam się odwracać w stronę Belli, kiedy ktoś niespodziewanie złapał mnie w pasie.
-AAA!!! - zaczęłam wrzeszczeć okładając na oślep mojego oprawcę.
-Dobra.. auuu... Selly... to boli!
-Justin? - przypatrywałam mu się przez dłuższą chwilę - Czyś ty zwariował?! - wrzasnęłam w końcu - Chcesz żebym padła na zawał?! A ty! - krzyknęłam w stronę Belli, która pokładała się ze śmiechy na chodniku - Ty się do mnie nie odzywaj i nie wiem, gdzie będziesz spać bo ja cie do domu na pewno nie wpuszczę.
-Marna groźba - wykrztusiła w przerwie kolejnych napadów chichotu - Pójdę do rodziców, mieszkają w tym samym mieście pamiętasz?
Wydęłam usta jak dziecko. To nie fair, że moje groźby nigdy jej nie ruszają. Przeniosłam wzrok na Justina, który stał niezwykle z siebie zadowolony, głupio się do mnie szczerząc. Odwróciłam się na pięcie i z miną wściekłego dwulatka zaczęłam iść przed siebie.
-Hej! - wrzasnął Justin, a po tonie jego głosu można było wywnioskować, że przestał się śmiać - Daj spokój.
-Jestem obrażona - odkrzyknęłam
-No weź - dogonił mnie i obrócił w swoją stronę - To tylko zabawa. Nie mogłem się powstrzymać, miałaś taką świetną minę.
-Myślisz, że po takiej gadce mi przejdzie - założyłam ręce na piersi - Jesteś w błędzie.
-Przecież już ci przeszło - stwierdził wzruszając ramionami
Zmierzyłam go wściekłym spojrzeniem. Nic. Zaczęłam tupać nogą, dalej nic.
-To co chcesz? - spytałam w końcu
-Mam zamiar zabrać cię na piknik pod gwiazdami.
-Piknik pod... co ja mam plany Bella... a właściwie to gdzie ona jest? - zaczęłam się rozglądać
-Nie martw się nie porwał mnie jeszcze żaden psychopata - wymienili z szatynem porozumiewawcze spojrzenia - Jak dla mnie możesz iść, ja w tym czasie naprawdę pójdę do rodziców. Wściekliby się gdybym ich nie odwiedziła. Będę u nich spać więc jakby co twój dom jest wolny - mrugnęła do mnie na co Justin wyszczerzył się jakby Gwiazdka miała być miesiąc wcześniej. - To bajo.
Odwróciła się i tyle ją widzieli. Jak ona mogła mnie zostawić z tym niewyżytym osobnikiem płci męskiej, który właśnie wyciągał rękę w moją stronę, jakby był nie wiadomo  jakim gentlemanem.
-Ja nigdzie z tobą nie idę?
-Niby czemu?
-Cenię sobie spokój i brak strachu.
-Jak tam chcesz - stwierdził, a ja uśmiechnęłam się jak zwycięzca - Skoro nie chcesz iść to cię zaniosę. - mruknął i przerzucił sobie mnie przez ramię.
Po stwierdzeniu, że wierzganie nogami i okładanie go pięściami po plecach nic nie daje, dałam sobie spokój. Tak właściwie to od kiedy on ma takie zarąbiste mięśnie, naprawdę dużo szczegółów mi umknęło, przez okres, w którym nie mieliśmy ze sobą kontaktu. Trzeba to jak najszybciej nadrobić.
***
Mądra Sylwia, zamiast uczyć się na jutrzejszy sprawdzian z geografii usuwa całą notkę i pisze ją od nowa. Brawo ja! Wiem, że obiecałam notki częściej, ale nie dam rady. Rozdziały będą się pojawiać raz w miesiącu może szybciej, ale wątpię ;). Mam nadzieję, że się podoba i całuję gorąco wszystkich, którzy pisali do mnie kiedy notka.